poniedziałek, 3 lutego 2014

PUSIA - NASZ PIERWSZY I OSTATNI KOT

wspominała Jola
Jako dziecko panicznie bałam się psów, więc rodzice dość wcześnie wzięli do domu szczeniaczka, żeby przełamać mój strach. Potem pojawiały się kolejne psy, ale zawsze były to głównie psy Taty, on je wyprowadzał na spacer, podsuwał
smaczne kąski z lodówki, z nim spały i jego traktowały jak przywódcę stada. 
Pusia pojawiła się w naszym domu już po śmierci Taty. Mama sama doradzała mi przygarnięcie małej kruszynki, która urodziła się w laboratorium na papierze do komputera. Jej rodzeństwo – 2 braci – znalazło domy u innych koleżanek, a Pusia trafiła do nas. Nie miałam żadnego doświadczenia z kotami, znałam psie sposoby komunikacji, a to zupełnie inny „język”. W dodatku pochłonięta byłam wtedy fascynacją genialnym śpiewajacym aktorem, Placido Domingo, więc Pusią zajmowała się głównie Mama. Ja karmiłam, czyściłam kuwetki, dbałam o zaopatrzenie, ale na co dzień Pusia towarzyszyła Mamie i to jej zaczęła pierwszej wchodzić na kolana. Bo Pusiasta od pierwszego dnia nie znosiła siedzenia na kolanach – można ja było nosić, tulić, głaskać, ale z kolan Pusia uciekała natychmiast.
Dlatego kiedy po raz pierwszy zobaczyłam, jak Pusia – wtedy ok. 3-letnia – dobrowolnie wlazła na kolana Mamy i ułożyła się do snu, byłam zdumiona. Mama zresztą też, pamiętam, że bała się ruszyc, aby nie spłoszyć koteczki. Na to, żeby Pusia mnie także zaczęła zaszczycać swoją obecnością na kolanach, a nawet polegiwać na mnie w łóżku musiałam poczekać jeszcze kilka lat. Pusia rozrabiała, jak każdy młody kociak, ale generalnie nie powodowała w domu zniszczeń. Szybko nauczyła się, że nie należy wspinać się po rajstopach – wystarczyło, że kilka razy spokojnie odsunęłam ją, kiedy tego próbowała. Firanki jej nie interesowały, na oknie nie chciała siedzieć – kiedyś chyba czegoś się przestraszyła i uciekała z parapetu, gdy próbowałam ja na nim posadzić. Za to raz wskoczyła na żyrandol – ogromny, ciężki, pozostałość po poprzednich właścicielach mieszkania. Kiedy zobaczyłam, jak Pusia po nim spaceruje, zamarłam – wydawało mi się, że gruby łańcuch za chwilę wyrwie się z sufitu i cała konstrukcja razem z Pusią spadnie na podłogę. Namówienie Pusi, żeby zlazła z tego nowo odkrytego miejsca wcale nie było łatwe, ale w końcu się udało i Pusia szczęśliwie opuściła niebezpieczną strefę. Na ogół Pusia trzymała się domu, nigdy nie próbowała sforsować siatek w oknach, ale kiedyś, jeszcze jako kociak wymknęła się niezauważona na koryarz. Na szczęście nie odbiegła od drzwi, tylko stała przy nich i cichutko płakała. Byłyśmy z mamą w kuchni i nagle uslyszałyśmy to ciche pomiaukiwanie. Przestraszone zaczęłysmy gwałtownie szukać kotki, ja już widziałam ja w wyobraźni miotającą się z zaciśnietym sznurkiem na szyi, biegamy, zagladamy w każdy kąt - nic. A płacz dalej słychać. W końcu przyszło mi do głowy otworzyć drzwi – Pusia, płaczac żałosnie, wparadowała do mieszkania. Uff, jest! Co za ulga...
Gdy Pusia była starsza, raz jeszcze wybiegła na korytarz i wtedy już była zdecydowana na dłuższą eskapadę. Sunęła w górę po klatce schodowej, a ja przerażona biegłam za nią, modląc się, żeby żaden z psów sąsiadów nie wychodził właśnie na spacer. Pusia w końcu dotarła do położonych najdalej drzwi na najwyższym piętrze i tu ją wreszcie złapałam. Po tej wycieczce Pusia-Kolumb najwyraźniej uznała, że „na końcu świata”nie ma niczego ciekawego i już więcej nie próbowała uciekać. Za to lubiła wychodzić na korytarz – pozwalałam jej na krótki spacer po podeście, oczywiście pod moim okiem i przy czujnym nasłuchiwaniu, czy nikt nie idzie po schodach. Na każdy nietypowy dźwięk Pusia grzecznie chowała się do mieszkania. Po śmierci Mamy Pusia została sama..
To znaczy – została ze mną, ale ja początkowo nie zdawałam sobie sprawy, że powinnam nawiązywać z nią bliższy kontakt. Przywykłam, że psy same dopominały się o uwagę, Pusia tego nie robiła, a przecież to wcale nie znaczyło, że go nie chciała! Tylko ona czekała, aż JA ją zauważę, aż zagadam, pogłaszczę, rzucę zabawkę. Pamiętam, jak kiedyś zaczęłam do niej mówić i zobaczyłam w jej oczach, jak bardzo było jej to potrzebne. Potem już pilnowałam, żeby poświęcać jej trochę czasu, nawet kiedy leżała na swojej ulubionej półeczce nad kaloryferem i wydawała się zupełnie mną niezainteresowana. Pusia lubiła zwłaszcza wyczesywanie szczotką, odbywało się to zawsze na pralce w łazience. Często jednak zabawy z Pusią kończyły się atakiem z jej strony – dość mocno łapała rękę zębami i gryzła. Trzeba było wyczuć zblizanie się momentu, kiedy Pusia „ma dość” i zawczasu przerwać zabawę. Żadne krzyki czy łagodna perswazja nie mogły jej oduczyć tego zachowania, pomogło trochę dopiero przemówienie do Pusi jej językiem. Kiedy złapała moją rękę, zaczęłam popiskiwac jak kociak.
Nie zapomnę wyrazu oczu Pusi, która chyba dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że mnie to boli. Trudno się dziwić – została dość wcześnie odłączona od rodzeństwa i mamy, nie miała okazji nauczyć się podczas baraszkowania z braćmi, jak daleko można się posunąć w zabawie. Pusia wychowywała się bez innych kotów i przez to stała się samotnicą, nie tolerującą innych osobników swego gatunku. Kiedy zaczęłam prowadzić dom tymczasowy i w mieszkaniu pojawiały się kolejne koty, Pusia wycofywała się – wyznaczała swoje terytorium i ostrzegawczo syczała, gdy ktoś próbował za bardzo się do niej zbliżyć. Koty na ogół dawały jej spokój.
Dopiero pod koniec życia, kiedy była już poważnie chora, kontakty z kotami stały się bardziej napięte i wyraźnie stresowały Pusię. Zabrałam ją wtedy do „azylu” w mniejszym pokoju i tam Pusia odzyskała spokój. Chodziłam do niej tak często, jak mogłam, przytulałam, pozwalałam spać na sobie, tak, jak lubiła. Ale nowotwór listwy mlecznej szybko dał przerzuty i Pusia zaczęła bardzo ciężko oddychać. Co raz mniej jadła, aż w końcu trzeba było podjąć ostateczną decyzję... Pusia na zawsze będzie moim pierwszym, najważniejszym kotem, od niej wszystko się zaczęło. A była też ostatnim NASZYM kotem, moim i Mamy. Wszystkie kolejne są i będą już tylko moje. Żegnaj Pusiu [‘]

1 komentarz:

  1. Ciarki mnie przeszły, historia identyczna jak moja tylko ja jestem chłopak-facet!!!!
    Ta sam sytuacja, mama, choroba kota i kotka identyczna.Szok.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń