poniedziałek, 2 grudnia 2013

Gunia

Tak pisałam w marcu 2008 r.na forum miau.pl:
Obiecałam załozyć Guni watek na Kociarni, chociaż wiem, że takie staruszki z trudem znajdują dom. Ale trzeba próbować. Oto historia Guni:
"Już nie pamiętam, jak długo jestem w gromadzie szpitalnych kotów... Kiedy byłam młoda, wierzyłam, ze trafiłam tu tylko na chwilę, że zaraz odzyskam dom, który niedawno straciłam. Przecież Duże przychodziły codziennie, głaskały, karmiły, mówiły czule... Codziennie biegłam za nimi, majac nadzieję, że to może właśnie dziś, że dziś zabiorą mnie ze sobą, biegłam do samych drzwi, ale one znikały, a ja musiałam wracać do szpitalnej piwnicy...
Wreszcie któregos dnia pojawiło się pudełko - znałam je, podobne miałam w domu, bez protestu pozwoliłam się w nim zamknąć, szczęsliwa, ze to JUŻ, ale zamiast do domu zawieziono mnie w jakieś okropne miejsce... Duże mówiły, że to potrzebne, żebym nie miała małych kotków, ale ja czułam tylko strach, ból i potworne rozczarowanie. Kiedy wróciłam, z jeszcze bolacym brzuszkiem, postanowiłam sobie juz nigdy nie dać się zamknąć w pudle. Straciłam zaufanie do Duzych i kiedy po pewnym czasie ponownie próbowały mnie tam wciągnąć, nie dałam się! Broniłam się łapami i pazurami tak, że wreszcie dały mi spokój i zabrały inną kotkę, Rudą. Nigdy więcej jej nie widziałam. Zostałam w stadzie. Ale już nie wierzyłam Dużym, bałam się, i przy najmniejszym podejrzeniu, że mogą mnie skrzywdzić, waliłam łapą. Nauczyłam się walić też łapą inne koty, ale tak naprawdę nie jestem odważna i łatwo mnie spłoszyć. Teraz jestem już stara, mam chyba 9 lat, to bardzo dużo. Dawno straciłam nadzieję, że coś się jeszcze może zmienić na lepsze. Zostanę tu na zawsze i stąd odejdę za Tęczowy Most. Już tylko czasami śni mi się mój pierwszy i jedyny dom, czyste posłanie, miękkie kolana mojej Pani i delikatny dotyk jej rąk... Był inny niż dotyk szpitalnych Dużych, bo pozbawiony pośpiechu, tu przecież tyle kotów prosi o chwilę uwagi, a trzeba jeszcze podać jedzenie, zgarnąć wczorajsze miseczki, zmienić wodę podsypać suche... Ja wiem, nie mam pretensji. Przestałam liczyć, że mnie stąd zabiorą, nie mam prawa mieć nadziei, cuda się nie zdarzają... Tylko tak mi smutno..."
Gunia zjawiła się w szpitalnym stadzie, chyba w 2000 r., kiedy raczkowałysmy jako opiekunki. Dziś takim młodym kotom szukamy domu przez Internet, wtedy najważniejsze były sterylki i wyadoptowywanie kociąt oraz kotów, które sobie nie radziły. Gunia jakoś sobie radziła, wiec musiała czekać, czekać, czekać - aż okazało się, że już własciwie nie ma na co ani na kogo. Gunia ma 9 lat, jest wysterylizowana, na pewno była domowa, ale teraz stała się humorzasta i trzeba by okazać jej trochę cierpliwości, gdyby ktoś chciał dać jej dom. Gdyby... Gunia swoim smutnym spojrzeniem każe mi próbować mimo wszystko.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
W maju 2008 r. dzięki pomocy kilku osób z miau.pl udało się złapać Gunię, kiedy wyraźnie zaczęła chorować. Okazało się,że Gunia akceptuje tylko mnie i że to ja MUSZĘ przyjąc ją pod swój dach. Niestety, mieszkała ze mną tylko rok. Odeszła z powodu niewydolności nerek, które nie wytrzymały kolejnej operacji czyszczenia ząbków - operacji, z której nie można było zrezygnować, bo chore zęby dodatkowo uszkadzały nerki.
Tak pisałam o Guni w grudniu 2009 r.:
Dziękuję Wam wszystkim. Gunia mnie też bardzo zapadła w serce. Żałuję strasznie, że nie dałam jej domku wczesniej, ciągle były wtedy małe koty - podrzucane do szpitala, potem koty z Zielonej, pomiędzy tym tymczasowaniem miałam remont mieszkania (i wtedy była u nie tylko Pusia). A Gunia "jakoś sobie radziła"... I dopiero kiedy wyraźnie przestała sobie radzić, w ubiegłym roku, podjęłysmy (w duzym stopniu dzięki Femce i dzięki pomocy "podbierakowej" Iwci) akcję łapania Guni. I to dzięki wam, dziewczyny, dzieki Dorci, która Gunię złapała na - widziany pierwszy raz w życiu - podbierak, dzięki Iwci, która ten podbierak przywiozła do szpitala, dzięki Femce, która transportowała Gunię do lecznicy, a potem uzyczyła jej tymczasu, dzięki CoolCaty, która dzikiego kota pacyfikowała i leczyła, andorce, która przewiozła ją do lecznicy teraz (nie mogłabym w ogóle brać kotów do domu, gdybym nie miała pewnosci, ze w razie potrzeby pomożecie mi "transportowo")- dzieki wam wszystkim Gunia choć przez krótki czas zaznała domowego życia. Chyba była szczęsliwa, a w kazdym razie nie tęskniła do "wolności", bo nigdy nie widziałam, żeby np. zblizała się do osiatkowanego otwartego okna. Zaanektowała jeden pokój i BARDZO długo nie chciała z niego wychodzić, nawet kiedy był otwarty. Ale jakieś pół roku temu zaczęła przychodzic do drugiego pokoju i sypiała na nagrywarce DVD. To dla niej zaczęłam zostawiać odkręcony, ciurkający kran, bo lubiła z niego popijac. To jej bez protestu pozwalałam wchodzić na kuchenny stół, z którego raczej przeganiałam inne koty (bo musi być jakies czyste miejsce w domu :twisted: ). To głównie dla niej kroiłam codziennie surowego kurczaka... Miałam - i nadal mam - wobec niej poczucie winy, dlatego pozwalałam jej na wszystko i starałam się poświęcać czas na głaskanie, choć często kończyło się ono guniowym łapoczynem. Gunia pozwalala się głaskac, ale nie dawała się brac na ręce. Tylko ostatniego dnia przed podróżą do lecznicy, rano, pozwoliła mi się przytulić i trzymać na kolanach. Spóźniłam się przez nią do pracy ale tuliłam ją w ramionach tak długo, dopóki sama nie powiedziała "dość".
Byłam przekonana, że Gunia przeżyje narkozę i że będzie jeszcze trochę ze mną, ale jej organizm powiedział "dość" i wszystko się skończyło... Żegnaj, najmilsza koteczko...

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

1 komentarz: